Wprawdzie sezon truskawkowy ewidentnie zmierza ku końcowi (chyba, że ktoś ma ochotę na chemiczną bombę prosto z Hiszpanii... brak chętnych, tak myślałem), ale przepis na placek udostępniony dzięki uprzejmości kotlet.tv znakomicie sprawdza się przy jakichkolwiek owocach.
A więc składniki:
- 250 g mąki,
- 2 łyżki mąki ziemniaczanej,
- 1/2 (słownie: pół)* szklanki oleju,
- 3/4 szklanki cukru,
- 4 jajka,
- 1 łyżeczka cukru waniliowego,
- 2 łyżeczki proszku do pieczenia,
- 500 g owoców (wspomnianych chemicznych truskawek, ale i zastępczo jabłek, rabarbaru i innych napotkanych w sklepie/ targowym straganie - niepotrzebne skreślić).
Oddzielamy białka od żółtek, pamiętając o ostrzeżeniu siostry Anastazji. Następnie do żółtek dodajemy cukier oraz cukier waniliowy i nakur... miksujemy w sensie. Wlewamy olej i znów wykonujemy moją ulubioną kuchenną czynność, dodajemy oba rodzaje mąki, proszek do pieczenia i znów przerywnik (dajcie znać, jak Wam się znudzi, mnie taki przepis się podoba:) Ciasto powinno być takie w miarę gęste, raczej się nie przejmujcie konsystencją, bo i tak zapewne wyjdzie.
Teraz pracujemy nad białkami. Ubijamy je na pianę, dodajemy do reszty składników i delikatnie wszystko mieszamy, najlepiej na najniższych obrotach. Ciasto wykładamy na formę, wykładamy owoce i wkładamy do pieca rozgrzanego do temperatury 180 stopni. Jeśli wierzyć przepisowi, to placek powinien być gotowy po 45 minutach, ja tam swój wyciągnąłem już po pół godzinie. Raz, że się nie mogłem doczekać, dwa (to chyba mniej ważne:), że był już gotowy.
*Żywcem przepisuję ze strony kotlet.tv. Tam im się zachwiał lekko system miar, bo raz podają w gramach, a raz - w szklankach. Karol Wielki** w grobie się przewraca.
**Powszechnie znany cesarz, który prócz licznych zasług dla zachodniego świata (powstrzymanie ekspansji Arabów i takie tam) wprowadził ujednolicenie systemu miar i wag.