Aby niby- piernikowi stało się zadość, przygotować należy:
-sklasyfikowane jako "mokre":
1 jajko,
1 szklanka mleka słodkiego
3 łyżki dżemu,
6 łyżek oleju (kujawskiego lub innego spożywczego, samochodowego może braknąć)
1 łyżka śmietany;
- sklasyfikowane jako "suche"
1 szklanka cukru,
2 szklanki mąki,
1 łyżeczka proszku do pieczenia
1 łyżeczka sody (zawsze myślałem, że to jedno i to samo. Popłakałem
się, jak się dowiedziałem, że jest inaczej).
A potem:
Ponownie ubieramy lateksowy fartuszek, nie zważając, że jest poplamiony
różnymi dziwnymi substancjami, następnie wrzucamy wszystkie produkty
sklasyfikowane jako "mokre" (odwrócenie kolejności w stosunku
do szarlotki ma ponoć jakiś głębszy sens) i dokładnie je ze sobą
mieszamy. Następnie dodajemy produkty umownie nazwane "suchymi"
i wszystko łączymy aż do uzyskania "jednolitej, gęstej,
pozbawionej grudek cieczy" (sam to wymyśliłem, nie miałem bowiem
pod ręką książki kucharskiej, aby się posiłkować jakimś fikuśnym
terminem). Tąż ciecz wlewamy do formy, uprzednio wyłożonej papierem.
Pieczemy około godziny i jednak decydujemy się w końcu lateksowy
fartuszek wyprać.
Popłakałem się, jak to napisałem.